Tym razem chciałem zjechać z Jaworzyny Krynickiej (1114 m n.p.m.) zielonym do Muszyny i sprawdzić czy to może jeszcze nie odkryty bajeczny singletrack.
Temperatura tego dnia pięła się równie szybko, jak ja ze swoim rowerem wyciągiem na szczyt. Na szczęśnie drugiego dnia po powodzi uruchomili wyciąg i można było zacząć wycieczkę z lepszym czasem i wysokością.
Szybko więc opuszczam tereny zabudowane.
I szybko wbijam się na około 900 m n.p.m.
Znajome widoki już mi się trochę oklepały, ale i tak robią nastrój.
Na Jaworzynę w godzinę z zamkniętymi oczami, bez trzymanki. Pewnie są tacy co robią w pół.
Jeszcze chwila i będę na miejscu.
Prawie jak autostrada. Nawet całkiem sucho, jak na ostanie opady.
Piorun? Wiatr? A może po prostu uschło.
Widoczek na Beskid Niski tuż przed samą Jaworzyną.
Teraz tylko krótki odpoczynek i dalej jazda zielonym w dół do Muszyny.
Niestety zjazd nie był wymarzonym singletrackiem.
Dużo takich rynien z dużą ilością luźnych kamieni i gałęzi.
Dodatkowo jakaś masakryczna ilość owado-komarów, która atakuje jak tylko moja prędkość zmaleje do tępa pieszego.
Oczywiście miejscami było całkiem fajnie.
Ale cały zjazd należał jednak do średnich, spodziewałem się, że będzie lepiej, ale co tam zobaczymy co będzie dalej.
Muszynę widać już w oddali. Dalej szutrówka, na której można rozwinąć 70km/h. Zawsze przy takiej prędkości zastanawiam się, co by było gdyby zawiodły hamulce. Albo coś pękło.
Po drodze udaje mi się wyhamować i obejrzeć cerkiew.
Trochę historii jeszcze nikomu nie zaszkodziło.
W samej Muszynie spędzam niewiele czasu. Pełno w niej straży pożarnej, która wypompowuje wodę z zalanych domów. Wiele rodzin wywala wszystkie rzeczy na zewnątrz. Chyba je suszą, ale mam wrażenie, że po takim błocie niewiele to da. Trzeba by było pewnie wszystko wywalić i kupić nowe. Nie robiłem zdjęć, bo to tak głupio wjeżdżać komuś z aparatem do domu.
Strażacy do pomp, a ja na żółtym na Dubne (904 m n.p.m.). Jakieś masakryczne to podejście, gorąco, muchy w słońcu, w cieniu komary.
Plan miałem do Wojkowa dojechać, ale po tym podejściu dałem spokój. Po drodze z żółtego na niebieski zmieniłem.
Jak zrobiło się mniej stromo, to bardziej mokro.
Daruje sobie Dubne, innym razem.
Jazda do Powroźnik całkiem niezła, trochę w rynnie, ale nachylenie nie było zabójcze jak czasem zielonym z Jaworzyny.
No i tak się rozpędziłem, że gdzieś szlak pogubiłem i na łączce wylądowałem. Teraz będę grzał na azymut. To miasteczko w dolinie to mój cel.
No traska pod wyciągiem się trafiła. A w dole cmentarz. Ciekawa opcja.
Przy cmentarzu chyba cerkiew. Teraz niestety asfalt do Krynicy i to w tempie maratonu. Coś mnie tak tknęło i zadzwoniłem na info Kolei gondolowej na jaworzynę.
Czynna do 17:00 jest 16:45. 7 kilosów pod lekką górę. Dam radę.
Przy kasach jest taki duży zegar widoczny gdzieś z kilometra. Widziałem jak przeskakują minuty. Wpadłem 16:57. Uda mi się zagotowały, a koszulkę mogłem wyżymać.
Na Jaworzynie krótka przerwa i szczera rozmowa ze stałym bywalcem.
Reszta drogi to czysta przyjemność, do schroniska nad Wierchomlą jeden krótki podjazd, a potem już tylko w dół.
Od schroniska są dwa warianty w dół. Czarny i szutrówka. Wybrałem szutrówkę bo byłem już zmęczony i nie chciało mi się walczyć z nachyleniem i kamieniami, choć pamiętam, że czarny miejscami jest bardzo fajny, ale krótki. Na szutrówce można wyciągnąć z 70 dych, tak też uczyniłem 🙂
Ostatni widoczek i w dół do zimnego piwa.
Track do pobrania [maptype=G_SATELLITE_3D_MAP;width=800]