Gorce dzień 1.

Zapowiada się piękna pogoda, trzeba wziąć wolne i gdzieś się ruszyć, może tak w Gorce.

Pobudka 4.50, spakowałem się wieczorem, wiec teraz tylko prysznic śniadanie i 10 kilosów do pociągu (Warszawa Wschodnia). Pogoda bajeczna. Na ulicach o 5.30 jeszcze pustki.

Trochę za wcześnie przyjechałem, pociąg mam 6.22, jeszcze 25 minut do odjazdu, no ale lepiej wcześniej niż za późno… Zegar w tle oczywiście nie działa.

Rower ustawiony, teraz tylko 5 godzin drzemko/czytanio/słchuanio/odpoczywanie. W pociągu praktycznie pusto, więc mogę się wygodnie rozłożyć.

Warszawa do pracy, ja do… w zasadzie też do pracy… mięśni, ale póki co 5 godzin nic-nie-robienia.

Jestem na miejscu, trza ustawić GPS-a i w drogę.

W tle Luboń Wielki (1022 m n.p.m.), a ja szybciutko do niebieskiego do Poręby Wielkiej.

Pierwsze widoki. W dole zostawiam Rabkę. Skwar się wzmaga.

Szutrówka mało enduro, ale to tylko droga dojazdowa do Koników. Po lewej cały czas towarzyszy mi Luboń Wielki.

Zjazd do Olszówki w stylu „grzeje ile się da” po asfalcie. Myślałem, że to chociaż szutrówka będzie.

Tak samo jest z niebieskim do Poręby, podjazd szuter zjazd asfalt.

Przerw w sklepie na lodzika :)… i w drogę.

Hucisko. Zaczyna się park, no i trochę cienia. Teraz czerwonym rowerowym na przełęcz Borek (1009 m n.p.m.)

Niebieskim byłbym za ponad 2 godziny, ale byłbym za szybko na Turbaczu, chce być tam około 20, więc jadę naokoło.

Taka ciekawa grafika wychodzi po oznakowaniu wszystkich szlaków, ja jadę chyba tym czerwonym rowerowym.

Po drodze mijam przystanki ścieżki edukacyjnej, ale raczej się nie zatrzymuje… a może powinienem… ciekawe czy ktoś z nich korzysta.

Lekko pod górę, przyjemnie, w cieniu, po szutrówce, wszystkie podjazdy powinny być takie…

… z ładnymi widokami.

Zjazd co prawda też szutrówką, ale nie spodziewałem się super singielka. Grunt, że nie była zjechana przez zwózkę, jak to niektóre szlaki potrafią być.

Niestety dalszy podjazd na przełęcz już w takim towarzystwie, coś tam robią na górze.

Jeszcze 30 minut, czyli z 15 i będę na przełęczy.

No tak, wszystko jasne, robią autostradę, po takich kamyczkach to miło się nie jedzie. Może to później przygniotą i wyrównają.

Jestem. Zostało mi trochę czasu, spróbuję uderzyć na Kudłoń (1274 m n.p.m.).

Żółty na Kudłoń wygląda obiecująco, przynajmniej jeśli chodzi o zjazd.

Do samej przełęczy to za daleko, muszę być w schronisku przed 20, bo inaczej nie dostanę niczego ciepłego do jedzenia.

Wspinam się powoli, trochę jadąc trochę prowadząc.

Zaletą podjeżdżania i zjazdu tym samym szlakiem jest możliwość dokładnego zapoznania się z materią. Dosłownie.

A materia wygląda objecująco…

…całkiem obiecująco.

Dobra, jestem w rezerwacie Pustak. Na sam Kudłoń nie chce mi się pchać, bo to parę metrów wyżej, a widoków tam żadnych nie ma.

Robię jeszcze panoramę. Trochę mi nie wyszła, ale widoki były o niebo lepsze, niż na zdjęciu. I lecę w dół…

Piękny singiel, szkoda, że taki krótki. Zostało mi jeszcze jakieś parę kilometrów żółtego do schroniska, trochę po równym trochę pod górę.

To już hala Turbacz, jeszcze 20 minut, zdążę na ciepłe pierogi.

Widok na czoło Turbacza (1259 m n.p.m.)…

Słońce już powoli zachodzi, czas na odpoczynek. Widok w stronę Rabki.

Na koniec dnia, chwila relaksu.

Chwile przede mną przyjechał chyba także jakiś endurowiec.

Ostatnie podziwianie panoramy Tatr. Aparat w telefonie nie daje rady w takich warunkach.

Idę spać. Na szczęście jestem sam w 10-cio osobowej sali, więc mogę rozłożyć swój bagaż.

Warunki jak na Schronisko, chyba akceptowalne, choć nie wiem jak można spędzić w takim budynku więcej niż 1, 2 noce. Dobranoc.

Track do pobrania [maptype=G_SATELLITE_3D_MAP;width=800]