Enduro asfalt dzień 2

Drugi dzień zaczynam dość wcześnie, koło 7.00. Do przejechania mam jakieś 80km, trzeba się sprężać.

Szybkie śniadanie, nawet całkiem smaczne. Już koło 9.00 podziwiam Suchą Beskidzką z delikatnego wzniesienia.

Po drodze mijam trochę historii.

Cmentarz Choleryczny. Wsród 10 modrzewi znajduje się krzyż znaczacy miejsce pochowku ok. 2 tysiecy ludzi z lat 1847-56, oczywiście, którzy umarli na cholerę.
Nie liczyłem tych modrzewi ale wierzę na słowo.

A za chwile regularne pchanko w jakże doborowym towarzystwie much i komarów.

Sucha Beskidzka coraz dalej i niżej.

Im bliżej Magurki i Przysłopu (nie wiem jak się to odmienia) tym bardziej płasko.

W tle już widać Babią Górę (1725 m n.p.m.), a skrajnie po prawej Kiczorę (905 m n.p.m.)

Dopiero 13km… przy tej temperaturze czuję jak bym zrobił 33km.

Toczki (698 m n.p.m.) teraz w dół, szkoda, że znowu po asfalcie.

No morze najpierw szuter. Ale to i tak niewiele zmienia, gdzie to enduro!

Po 15 sekundach jestem już w Zawoi. Po krótkim odpoczynku asfaltem, a jakże, na Krowiarki (1012 m n.p.m.), a może mi się poszczęści i wyciąg będzie działać.

Mozolnie i przy 40 stopniach w cieniu. Daleko jeszcze!

Profil Babiej. Kurcze, tak z daleka to idealne nachylenie.

Wyciąg oczywiście nie działa, bo i po co.

A tak pięknie można by było trochę nadrobić wysokości.

Robię skrót niebieskim, bo już nie mogę po tym asfalcie. Mam nadzieję, że w lesie będzie chłodniej.

O tak! Strumyk z lodowatą wodą! Nareszcie.

W końcu dotarłem do Krowiarek (na Krowiarki, hmmm…). Znaku zakazu dla rowerów raczej nie można nie zauważyć.

Droga wygląda zachęcająco. Na nieszczęście pojawił się jakiś pracownik parku i mówi, że nie można. Trudno, innym razem.

Jadę naokoło, choć zjazd zielonym do Śmietanowej taki sobie, dużo luźnych kamieni.

Miejscami trochę lepiej i widoki też niezłe.

Dalej szlak rowerowy do przełęczy Przywarówka (906 m n.p.m.) to tak pół na pól asfalt i szuter. Słabo ale trudno.

Prawie 4-kilometrowy zjazd do wsi Kiczory (744 m n.p.m.) szutrówką, nie dziękuję poszukam czegoś bardziej enduro.

I tak jeszcze przez 10 kilosów.

I nawet impreza w lesie się trafiła. Zostałbym, ale dopiero się rozkręca, a ja nie mam tyle czasu.

Stańcowa, ostatnia polska placówka :), dalej Słowacja.

Jeszcze mały podjazd do granicy…

…i jestem już w Słowacji. Co ciekawe, nie mogłem odnaleźć żółtego szlaku ze znaku, ani na mapie, ani na okolicznych drzewach nie było śladu tego szlaku.

Chwila na odpoczynek. W oddali już słuchać początek imprezy, troche niesie się po lesie.

Dalej nawet przyjemny zjazd, niestety poprzedzielany zwalonymi drzewami.

Avatar?

Na dole parę widoczków i dalej niestety asfalt, na którym z górki, można wyciągnąć 6 dych.

Szybko nabijam kilometry, zwłaszcza, że asfalt równy, a nachylenie niewielkie. Czuję się prawie jak na szosówce.

Dalej niebieskim kilometry lecą.

Asfalt, asfalt, asfalt.

Po drodze mijam jakiś tartak. Zmieniam aparat/telefon/gps bo w Nokii kończy się bateria na Omnie. Dziwnie robi się nim zdjęcia, strasznie prześwietla.

Żeby zrobić to zdjęcie, musiałem przesłaniać obiektyw, bo wypalało tablice do białości.

Dalej pchanko i przejście przez granice znowu do Polski.

Słabo wygląda ten szlak. Chyba rzadko ktoś nim chodzi.

Dobra, teraz w dół przez Krzyżową.

Muszę przebić się przez tą łączkę do szutrówki, niby proste, a jednak…

Ląduje w korycie strumyczka, mogło być gorzej?

W końcu, znowu asfalt i tak już do samej góry Żar.

Po drodze nawet fajne widoczki w okolicy wsi Rychwałdek (600 m n.p.m.)

Po drodze wiele mniejszych/większych kapliczek.

Jeszcze tylko zapora w Syptowie i …

… w końcu koniec. Ponad 50% po asfalcie, niezłe enduro, wracam do domu!

Track do pobrania [maptype=G_SATELLITE_3D_MAP;width=800]

Profil traski.