Beskid Makowski – drugie podejście, dzień 1

Drugie podejście w okolice Babiej Góry. Tym razem będzie zdecydowanie więcej enduro.

Po pierwszych doświadczeniach z tym rejonem, wybrałem krótszą, ale bardziej treściwą trasę.

Cenisz czas i komfort? Cenię, cenię. Drogo, ale rzeczywiście w miarę szybko i w miarę wygodnie. Z Warszawy do Suchej beskidzkiej 4.26. Całkiem dobry czas.

Rano w warszawie, a w południe już mogłem podziwiać (no, morze trochę przesadziłem) okolice Suchej.

Teraz tylko 15 kilometrowy, powolny podjazd na Jałowiec (1111 m n.p.m.).

Powoli pnę się metr za metrem, a widoczki coraz lepsze.

Małe kapliczki powoli przekształcają się w całkiem spore budowle. Ciekawe czy można by było, w czasie niesprzyjających okoliczności przyrody, próbować potraktować to jako schronienie. A może byłoby to zbyt dużym bezczeszczeniem miejsca świętego?

Na szczęście jest słonecznie i nie zapowiada się żaden armagedon.

Asfalt zamienia się na szutrówkę, jest trochę ciężko, ale nadal jadę.

Tu gdzieś mijam parę endurowców. On i Ona udają się też na Jałowiec, ale chyba jakąś inną drogą, bo ich potem już nie spotykam.

Pierwszy postój gdzieś ponad przełęczą Cichą.

Teraz to już pchanko. 30 minut, nie jest źle.

Jest ciężko, zdjęcie oczywiście nie odzwierciedla wzniesienia.

W końcu Jałowiec (1111 m n.p.m.). Dalej już generalnie z górki, choć zostały jeszcze małe 2 podjazdy.

Zabawy chłopców z piwem w samochodach. Ciekawa alternatywa, ale raczej nie dla mnie.

Czerniawa Sucha (1062 m n.p.m.). Troche mokro, trzeba szukać objazdów, na szczęście tylko na wypłaszczeniach.

Pozdrowienia z krainy cienia.

Widok na Babią pogrążoną w chmurach.

A tu już Klekociny (892 m n.p.m.) i dojście do Schroniska Zygmuntówka, w którym pewne grono dziewcząt na rekolekcjach poczęstowało mnie zupą i kanapką. Ach te polskie dziewczyny.

Żegnam schronisko i jadę dalej w stronę Markowych Szczawin.

Taka mała różnorodność oznaczeń i zarazem ciekawa koncepcja artystyczna pobudza zmysły. Gdzie mam jechać?!

Musze chwile pomyśleć nad trasą…

Na szczęście jest GPS. Choć i on potrafi mieć humory. Szlak na Magurkę (1107 m n.p.m.) całkiem przyjemny.

Trochę oklepanych widoków z Magórki, a w zasadzie z hali Kamińskiego, bo szlak Magurkę lekko omija.

Takie wariacje z aparatem.

Gdzieś tam daleko pada. Niedługo koniec dnia, trzeba się spieszyć.

Ostatnie wspomnienie Jałowca.

Mała panorama na halę Kamińskiego (1101 m n.p.m.) i szlak na Groń (1151 m n.p.m.).

Groń, Mędralowa, Modralowa sam już nie wiem. Ważne, że teraz w dół.

Zdjęcie nie wyszło, ale zjeździk wyszedł całkiem spoko.

Teraz mały podjazd, trochę tu grząsko ale daje radę.

Wjazd do parku. Nie ma zakazu dla rowerów. Ciekawe, bo od Krowiarek jest.

Na Babią też nie ma zakazu, chyba, że gdzieś wyżej jest. Babią Górę zaatakuję innym razem, może jesienią.

Teraz w kierunku Markowych Szczawin do Fickowych Rozstai.

Całkiem przyjemna ścieżka, trochę w górę i lekko w dół, a zaraz potem…

Czerwony szlak zakręca i przed nami ukazuje się…

Całkiem przyzwoity kawałek singletrack-a, jest już dosyć ciemno i na pewno zabawa za dnia byłaby lepsza, ale warto było poznać tę ścieżkę na przyszłość.

Jest bardzo mokro i trzeba uważać, bo na korzeniach można nieźle przyglebić.

Widzę ciemność, ciemność widzę. Końcówka to już prawie na ślepo. Niestety na jednym z takich belek nieźle się wywaliłem i skrzywiłem tarczę. Na szczęście dała się wyprostować.

Wyjazd z parku. Jest nieco jaśniej, można bezpiecznie udać się na kwaterę.

Ostatni asfalt.

Kąpiel, kolacja i łyk złocistego płynu…

…przy orkiestrze i góralskiej zabawie. Bardzo udany dzień.

Track do pobrania

Dodaj komentarz